ale no bez przesady... Kobietka leży przez dłuższy czas w pokoju, gdzie bucha gazem rozkręcona kuchenka. Na miejsce (ile to mogło czasu upłynąć?) przybywa najpierw nieszczęśliwy kochanek, potem (pewnie najwcześniej za kilkadziesiąt minut) lekarz, i.... w następnej scenie sielanka, wszyscy szczęśliwi, łącznie z kuchenką.
Końcówka tak głupia, że nie usprawiedliwia jej nawet sentyment do kina przedwojennego.